Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Siła trzeba pieniędzy!
— Siła też was jest.
— Oj, głowy na ten interes trzeba, coby wszystkiemi rękami kierowała!
— Ale mowę on rozumną mówi. Oj, rozumną!
Zajęła ich ta myśl mocno. Oczy chłopskie, nad złoto ziemi chciwsze, po polach powiedli. Po tłumie jakby drżenie przebiegło.
— Chcecie pić? — niespodzianie Rozalka się odezwała.
Spuścił ku niej wzrok, zdziwiony tą przyjazną propozycją.
Trzymała dzbanek w ręku i patrzała poczciwie.
— Dziękuję — odparł ciszej, tak, że ona tylko słyszała. — Utraktowaliście mnie do syta obelgami... Pewnie i woda wasza, jak z morza, gorzka i słona...
Dziewczyna poczerwieniała z przykrości, naczynie odstawiła na bok i nad pokosem się schyliła. Wtedy on poczuł, że ją upokarza przed ludźmi, co widzieli jej ruch i odmowę jego. Pochylił się, dzbanek wziął i począł pić chciwie.
— Bóg zapłać — rzekł, dzbanek jej oddając.
— Za gorzką wodę nie warto — mruknęła.
Spojrzeli po sobie i może na jednakie wspomnienie pokraśnieli równocześnie.
— Zamęczyłem was dzisiaj, już więcej nie będę — rzekł.
— Samiście potem dopomogli — odparła, ostatni snop wiążąc.
Kosiarze dopędzili Wawra i stanęli. Czas był na obiad właśnie, ale zamiast spocząć i posilić się,