Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

No i tak było. Ludzie, żeby się ratować od wilgoci, pili wódkę; żeby się ratować od głodu, kradli, lub wędrowali w obce strony za chlebem; dzieci stawały się coraz wątlejsze i mniej zdolne, kobiety coraz swarliwsze i niechlujne, a wszyscy razem coraz apatyczniejsi, leniwsi i głupsi.
Z roku na rok coraz więcej zagonów porastało sitowiem, bo kto był słabszy, opuszczał niewdzięczną rolę. Namnożyło się włóczęgów, oszustów, żebraków i złodziei, a wreszcie w Ciemniewie i ten, co za bogacza uchodził w porównaniu z sąsiadem z za bagna nic nie miał i nic nie potrafił.
Ludzie, którzy z Ciemniewa wędrowali w świat, przeważnie nie wracali do ziemi swej; zdarzyły się jednak wyjątki.
Wrócił jeden, który szewstwa się nauczył i trochę grosza zebrał. Osiadł w rodzinnej wsi, rzemiosłem się zajął i innych fachu nauczyć chciał.
Ale mu się nie wiodło, ledwie sam mógł przeżyć, bo obywatele ciemniewscy chodzili boso, mawiając, że szkoda butów na błoto. Z tej samej racji i nóg nie myli, mawiając, że i tak znowu się zabłocą.