Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i starał się coś zobaczyć, ale majaczyły tylko kontury. Wjechali na wielki plac, ujrzał grupę nagich drzew i wieżę — był to kościół zapewne; potem skręcili wbok znowu ulica niebrukowana, obrzeżona domami i parkanami. Nagle wehikuł stanął przed jakąś furtką, i woźnica rzekł:
— To jest dom pana doktora.
Jóźwicki wysiadł, zapłacił, wziął swoją ręczną walizkę i wszedł za ogrodzenie. Zobaczył opodal światła w dwóch niskich oknach, zarysy małego domku, i ruszył w tym kierunku, odczuwając dziwne uczucie obawy, kogo tam spotka.
Uspokajało go to, że zapewne jest oczekiwany.
Drzwi od ganeczka — na dwóch słupach — nie było zaryglowane, zapewne usłyszano turkot, bo gdy wszedł do środka, z przeciwległych drzwi wyszedł młody mężczyzna z lampą, i zbliżywszy się, rzekł, spojrzawszy na gościa:
— Zapewne pan Adam Jóźwicki. Jestem Włodarski. Oczekiwałem pana. Pani Jóźwicka jest na przybycie pana przygotowana.
Jóźwicki nic nie odparł, rozebrał się z paltota, przelotnie spojrzał po ścianach