Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i kątach nagich i ciasnych, po podłodze usłanej świerkowemi igłami i poszedł za Włodarskim ku drzwiom pokoju. Włodarski usunął mu się z drogi przed progiem, i Jóźwicki znalazł się sam w pokoju, oświetlonym jedną lampą, przy której siedziała stara, siwowłosa, szczupła kobieta i szyła coś czarnego. On stanął w progu, ona podniosła oczy, opuściła ręce z robotą na kolana, i rzekła:
— Adam jesteś. Witam cię!...
Patrzyli na siebie — chwilę — może wieczność. Jej oczy wyblakłe, zmarszczkami otoczone, poczęły nabiegać łzami, i usta zwiędłe drżeć; on odczuł takie bicie serca, że dech tracił i łapał z trudem powietrze. Wreszcie rzucił się ku niej i upadł u jej kolan.
— Matko!...
Ręce przezroczyste, suche, białe spoczęły na jego głowie, i poczuł na włosach pocałunek.
Wyrwało mu się z piersi łkanie...
Na głowę jego, wtuloną w fałdy żałobnej szaty, padały ciche, gorące łzy matki.
Ona pierwsza przemówiła:
— Dziękuję ci, żeś przyjechał. To on