Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gruchnęła po wsi nowina, że do Choczki żona wróciła.
Prawda to była — wróciła wystrojona, tłusta, biała, wykarmiona na dworskim chlebie.
Jak tam się oni pogodzili, to nikt nie wiedział, ale nazajutrz razem we dwoje poszli do żniwa i wyglądali, jakby się nigdy nie kłócili.
Choczka jej żałował, męczyć się nie dawał — wodę ze studni do chaty nosił, we wszystkiem wyręczał. Taki głupi był, że się cieszył z tego powrotu.
Pożęli żyto i jare zboże, już do kartofli kopania się ludzie brali, gdy Choczka zachorzał. Baba podniosła lament na całą wieś, zwołała, ile było znających bab i znachorów — poili go i okurzali, tarli i smarowali, pewnieby nawet pomogli, gdyby nie to, że już o zachodzie słońca przestał mówić i jęczeć — zapatrzył się po swojemu w zorze czerwone i już nie chciał pić, ani odpowiadał na pytania. Leżał, rękoma piersi cisnął, a od tego blasku, co mu oczy raził, aż łzy ciekły. A potem powieki zawarł, mocno odetchnął i choć go wodą oblewali, gorącym popiołem serce grzali, już nie ożywili.