Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

coś wystawało. Chłop się zbliżył i przestraszył — była to głowa ludzka i tors do pasa, nogi wsunięte były w jamę. Piasek, gnany wiatrem, do połowy ciało przysypał. Trup leżał na boku, z rękoma zwiniętemi na piersi — jakby spał. Dawno już leżał, rozłożył się, zgnił, potem zesechł, tylko czaszka świeciła i odzież zachowała kształty. Niktby nie poznał, ktoby to był, żeby nie bat, nie torba od chleba i nie dziurawy kapelusz — znajoma całej wsi liberja Niechoczki.
Z pół roku już leżał, bo go chłop znalazł w listopadzie. Zawiadomił wieś i wójta. Był to nowy wstyd i hańba dla rodziny. Postanowiono przecie go stamtąd zabrać i pochować, ale nazajutrz spadł okrutny śnieg i leżał miesiąc. Przez ten czas ludzie się nagadali o Niechoczce — brat niby to jeździł zwłok szukać i nie odnalazł, ludzie zapomnieli, a potem, po zimie — naprawdę nie mogli odszukać.
Musiały lisy i wilki głodne rozwlec kości i szmaty — i tak się skończyło, że w bajkę obrócono opowiadanie owego chłopa.
Został na całą wieś jeden głupi, ale i ten starości nie dożył. Jakoś w parę lat po zniknięciu świniopasa, znowu w same żniwa,