Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Olesza rzekł:
— Od czego zaczynasz?
— Od siania owsa. Bocian już wrócił.
— I my jak żórawie. Ja zacznę od łaźni, nożyczek i brzytwy — i jadłbym pięć razy na dzień.
— Ja też. Tylko mnie roznosi ochota do pracy, tej prawdziwej, naszej, przy ziemi, z ziemią, dla ziemi.
Podczas ich snu Kałaurowa urządziła im dawną sypialnię ojca. Znalazły się jakieś stare graty, dwa łóżka i stół. Mieli czystą bieliznę, ubranie, nawet gdy przyszli na obiad, ujrzeli ze zdumieniem dawną porcelanę przy drewnianych łyżkach. Nalewając im barszcz, szepnęła do Sewera:
— I srebro jest, paniczu, i miedź i kryształy i bronzy. Wszystko się uchowało, chociaż kto wpadł, to rewidował, kopał, rył, najmniejszej szpary nie minął. Nic nie znaleźli, takeśmy ze starym panem ukryli.
— Ze wszystkich stworzeń najbardziej jest wytrzymałym człowiek, ale z ludzi najwytrzymalszą jest baba! — rzekł Olesza.
— Wiadomo: chrzanu nie przetrzesz, baby nie przeprzesz, — potwierdziła z przekonaniem Kałaurowa.
Sewer powitał garstkę domowników — i chciał im dziękować, ale i głuchy Juchim i dwie baby kuchenne i nawet Korniło nie uważali wcale swego postępowania za coś osobliwego, i nawet byli jego słowami jakby zgorszeni.