Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie tykajcie go ręką, Janie! Jać go znam: szwab ci jest kolonista, co mi ziemię wycyganił, na niej się spasł, a teraz po niej tę zarazę wodzi. Z tym się ja porachuję kłonicą.
— A gdzieś miał kłonicę, jak ci ziemię swą stopą splugawił, Bartoszu? — ozwał się od ognia głos księdza Piotra.
— Winowatym! — grzmotnął się chłop w pierś.
— Pospólnie z tamtym sczeźnie! — ozwał się z pogardą bezmierną w głosie wielmoża Józef i, odwróciwszy się do jeźdźca, zaczął mu się lekceważąco przyglądać.
— Spławi ich trupy nasza Wisełka do naszego Gdańska — rzekł do pana Tadeusza.
— Co gadają? Powtórz! — krzyknął Niemiec do szpiega.
Ten się cofnął pod osłonę olbrzymiego konia i pałasza, i począł ściszonym, złością nabrzmiałym głosem po niemiecku mówić.
A obozujący wstali z ziemi i skupili się u dębu, jakby do dalszej drogi się zbierając.
A wtem w głębi boru rozległ się tętent i na oświetloną ogniem polankę wysunęło się kilkunastu kawalerzystów i na komendę stanęli nieruchomi.
— Otoczyć tę bandę i odprowadzić do pułkowej kwatery! — rozkazał oficer.
Dragoni zatoczyli krąg, niecały, bo dąb osłaniał od boru gromadkę.
A oni stanęli w ordynku. Bartosz zawinął za pas połę kapoty, czapę zrzucił i jak do cepa się