Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A Kostusia?
Ta myśl wróciła mu równowagę, ale zarazem zaświdrowała bólem w sercu. Czemu jej nie posłuchał, czemu nie dotrzymał obietnicy! Wstyd go ogarnął i upokorzenie ogromne. Przybity, znękany fizycznie i moralnie, ukrył się w najciemniejszy kąt piwnicy, osunął się na ziemię i zapadł w półsen, półmajaczenie. Wybuchy jego kończyły się zwykle taką ogólną prostracją.
Rudakowski wieczorem zaledwie przypomniał sobie więźnia. Nie otworzył jednak drzwi, ale przez okno zajrzał do wnętrza.
Sewer siedział w kącie i na widok tej znienawidzonej twarzy zadrżał nerwowo.
— Wypuść mnie zaraz! — krzyknął groźnie.
— Hi, hi, hi! — zaśmiał się tamten szatańsko. — Dałem ci przecie, czegoś chciał: część matczynego majątku! Co? Dział ci nie przypada do smaku! Hi, hi, hi! Warjatom nic więcej nie potrzeba! Na, masz chleba kawałek i siedź cicho, bo jak będziesz hałasował, każę ci żelazne okienice wstawić w okna!
Zarechotał raz jeszcze z szatańskim triumfem i zniknął. Do nóg Sewera potoczył się chleba kawałek, młody człowiek wstał i wyrzucił go za okno. Nie postało mu nigdy w myśli, by niewola ta miała długo potrwać. Przecie go muszą uwolnić, nie mogą więzić samowolnie. Czekał więc swobody.
Ale tymczasem godziny biegły, dni może, do ciemnicy jego nikt nie przychodził, tylko co wieczór przez kratę spuszczano chleb i wody dzbanek.
Długi czas obchodził się bez posiłku. Wreszcie