Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pusty lamus murowany, zamczysty, z kratami u okien. Uprzątnięto izbę w okamgnieniu. Zdjęto więźniowi pęta z rąk, położono go na ziemi i zostawiono tak w stęchłej piwnicy.
Za wyckodzącemi Rudakowski drzwi zamknął, i grożąc kluczem, rzekł z naciskiem:
— Wiedziałem, że tem się skończy. Zwarjował nieborak! A teraz gęby stulić! Stało się nieszczęście i basta. Jak kto zapyta, powiedzieć, że go niema. Ja tak każę — słyszycie! Marsz do roboty!
Rudakowski nie żartował. Bano się go jak ognia. Ludzie szeptali między sobą, ale poza Stamierów doszły tylko głuche wieści. Zresztą Sewer niedawno przybył w rodzinne strony i oprócz Podgaja, mało gdzie bywał. Tajemnica mogła się długo uchować.
Gdy go niesiono do lamusa, więzień zemdlał, ocucił go chłód i ból. Pokaleczony był, a od postronków podrętwiały mu nogi. Ocucił się tedy i nieprzytomnym wzrokiem powiódł wokoło. Nie zrozumiał, gdzie był i co się z nim stało. Chciał powstać i poczuł pęta. Wówczas pojął wszystko. Sznury potargał, rzucił się do drzwi, wstrząsnął niemi, daremnie, rzucił się do krat u okien, zębami je gryzł, napróżno. Jak dziki zwierz obszedł ściany, na spleśniałych cegłach krwawił palce, znowu do drzwi się dobijał, aż wreszcie poczuł się w matni, zgubionym na wieki, bezsilnym wobec tego żelaza i kamieni, i upadł twarzą do ziemi, wyjąc z wściekłości.
Potem wstał znowu i szukać począł, czem się zabić. Postronek miał pod ręką i już na kratę go zarzucał, gdy się znowu opamiętał.