Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oddasz mi, złodzieju, coś ukradł przez tyle lat swej gospodarki na mojej ziemi! — wołał ochrypłym głosem.
— Dość masz, że ci kawałek chleba rzucam z tej ziemi z łaski, bo to wszystko moje! — krzyczał ojczym.
— Zapłacisz moje długi?
— Ani szeląga, rozpustniku!
— Dasz mi część majątku?
— Nic nie dam! Matka cię przeklęła; jesteś przyczyną jej śmierci!
— Będę więc przyczyną i twojej, psie! — ryknął Sewer.
Rzucił się na niego, do gardła, jak zwierz. Twarz miał wykrzywioną i straszną, w oczach obłęd, na ustach pianę. Odrazu powalił na ziemię przeciwnika i dławiąc go, sam chrapał jak zdławiony.
— Ludzie! Ratunku! — wybełkotał Rudakowski.
Służba wpadła ze wszech stron, rzuciła się panu na pomoc. Powstała okropna scena.
Dziesięć rąk oderwało Sewera od ofiary, ale wtedy on jak odyniec począł się sam bronić. Siły miał nieludzkie w takich razach. Padali ludzie jak snopy, rozlegały się jęki, hałas łamanych sprzętów, klątwy, wrzawa.
Rudakowski podniósł się z ziemi, na dziedziniec wyskoczył. Po chwili nadbiegli pod jego przewodnictwem parobcy z postronkami. Mrowie otoczyło szaleńca, zarzucono mu pętle na szyję, na ręce, na nogi. Wówczas uległ i upadł, wijąc się jak wąż, rycząc nieludzkim głosem. Skrępowano go i jak tłumok wzięto na ramiona. Rudakowski szedł przodem, otworzył