Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o byle co, wady te dorosły namiętności, zagłuszyły wszelkie dobre instynkty. Nabył jeszcze mściwości i zaciekłego uporu, wybuchy szału graniczyły prawie z obłędem.
Wcześnie opuścił dom zohydzony. Po świecie dokazywał i broił. Wieści, które dochodziły do matki, zniechęciły ją zupełnie do syna. Rudakowski umiał to wyzyskać. Sprawiało mu to piekielną radość, gdy krnąbrnego młodzieńca doprowadzał do wybuchu; pastwił się nad nim z upodobaniem, ufny w swą siłę i stanowisko. Że go dotąd nie doprowadził do samobójstwa, było szczególnem zrządzeniem losu. Dziwił się temu Rudakowski, może pragnął w głębi duszy.
Ale Sewer się nie zabijał, bo Sewer miał długi, a pomimo wszelkich swych wad, Sewer był uczciwy.
Miłość, co go ogarnęła raz pierwszy tak potężnie, przez czas jakiś ułagodziła niesforną duszę: scichł i spokorniał; okropne sceny, które wrzały w Stamierowie, urwały się nagle. Sewer wątpił, Sewer żył w niepewności uczucia Kostusi, roztargniony był i obojętny na świat cały. Osiągnąwszy wzajemność, zapragnął całkowitego szczęścia; zły demon obudził się wobec oporu ojczyma. Teraz po zawodzie ostatnim, gotował się straszny wybuch.
Żebyż Kostusia tam była, Kostusia ze swą słodyczą miłości, ze stanowczością bohaterstwa. Ale Kostusi nie było owego ranka, gdy Rudakowski ostatni już bój stoczył z pasierbem.
Krótko trwał bój. Sewer już nie parlamentował, nie przekładał swych potrzeb, nie rezonował. Krew zalewała mu oczy i mózg.