Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wszystko, panie.
— Czytać umie i pisać?
— Umie. Nieśmiały on i cichy, ale pracować będzie, o, będzie!
Gdy to mówiła, wyprostowała się, jakby już do pracy sama stanąć miała. Zwróciła się do biedaka.
— Sewer! — zawołała — powiedz panu, że będziesz pracował!
Sewer, nie zdejmując z niej wzroku, z trudnością wyjąkał:
— Będę! Gdzie ona!
Pani zbliżyła się do męża.
— Kobieta stara ma silną gorączkę. Pójdę do apteczki po środek jaki. Octu jej trzeba na głowę tymczasem. I maści na odmrożenie przyniosę. Zaczekasz na mnie?
— Zaczekam.
Zwrócił się do Kostusi, widocznie znowu żalem zdjęty.
— Dawno jesteście w drodze?
— Dawno. Jakeśmy wychodzili, było lato.
— Ze szlachty jesteście?
— Ze szlachty. Papiery mamy.
— A krewnych, rodziców?
— Nikogo, ani on, ani ja.
— I nikt was przyjąć nie chciał?
— Nikt, panie. On taki niepozorny i zbiedzony. Nie namówić go do prośby i starania. A zresztą nas troje! Chleba na świecie mniej niż głodnych. Naszą część weźmie byle kto. Zanadtośmy nędzni.
— No, zapewne. W obecnej chwili nawet nie