Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bardzo się ucieszył i zaraz pan sędzia Brun ułożył w torbę wszystko, co pan kapitan kazał, a potem mnie odprawili i zaczęli ze sobą gadać i pisać, a ja zaraz poszedłem do żony i zacząłem się uczyć, co to z takiem dzieckiem robić w dalekiej drodze, żeby nie zmarło.
— Kiedy umarł mój brat? — przerwał pan Kazimierz.
— Zeszłej niedzieli. Gdy oddał Bogu ducha, zaraz mi pan sędzia Brun oddał torbę, pieniądze i dziecko i zaraz kazał jechać. Pokornie proszę pana o świadectwo, żem spełnił, com obiecał, i na legat zasłużył. Jutro o świcie chcę odjechać zpowrotem.
Pan Kazimierz odebrał z jego rąk torbę opieczętowaną i, milcząc, napisał mu żądany dokument. Potem otworzył biuro i wraz ze świadectwem podał mu sto rubli.
Łotysz rozpromienił się jeszcze bardziej, i wszystkie zęby wyszczerzył.
— Dziękuję panu i życzę, żeby się maleńka pani wychowała zdrowo i szczęśliwie panu na pociechę. Jeszcze ją na pożegnanie pocałuję!
Zaraz, jak wszedł, Florjan dziecko z ziemi podniósł, i trzymał na rękach zapatrzony, jak w obraz cudowny. Zadyszana wpadła też Florjanowa, oznajmując, że wszystko gotowe, i nie pytając pana, zabrała ten żywy skarb ze sobą. Florjan i Łotysz wyszli za nią i znowu jak przedtem, pan Kazimierz sam pozostał i zadumał się, patrząc na leżącą przed nim torbę opieczętowaną.