Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

co zamierzasz? Jużeś ją ogłosił obłąkaną — i zwarjuje napewno z czasem, ale się nie ugnie. Straciłeś Chcesz, żeby umarła?
— Chcę, żeby się nikt do moich rodzinych spraw nie wtrącał. Jestem mężem i panem.
— Ale i ona nie jest kupioną na targu niewolnicą i oprócz pana i męża — ma mnie ojca — i ja jej ani zabić, ani zmysłów pozbawić nie dam. Oprócz praw, które są za panem, jest szczęściem jeszcze opinja. Na jej sąd ja oddam naszą sprawę.
— Zrobi pan, co zeche. Zapowiadam tylko panu, że w takim razie i ja tej awanturnicy nie oszczędzę.
Na te ostatnie słowa weszła Tola. Stanęła w progu blada, ale widząc, że się Łużycki porwał z krzesła, rzuciła się ku niemu.
— Tatku, on jeszcze i ojca zabije — krzyknęła.
— Mylisz się. W swoim domu muszę i takich znosić! Zresztą jeślim ciebie dotychczas nie zabił, to dowód mego charakteru. Czy ma pan mi jeszcze co więcej do powiedzenia?
— Nic więcej nadto, że żądam, by pan tę nieszczęsną uwolnił dobrowolnie — jeśli pan nie chce skandalu. Ja jej tu na pastwienie nie zostawię!
— A ja panu zapowiadam, że ją mieć chcę i będę — póki mi się podoba, i wymawiam sobie wtrącanie się do moich spraw domowych.
— A zatem żegnam pana! Domowe pańskie sprawy pozna cały świat!