Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zarębianka poczerwieniała, ale ją mitygowała powaga duchownego.
Po chwili on spytał:
— I ten mąż ją zupełnie opuścił, a ona zapewne chciałaby odzyskać swobodę — może zawrzeć inne związki?
Zawsze ta sama insynuacja. Zarębianka się żachnęła:
— Ależ nie! Ona o niczem podobnem nie myśli. To czysta, prosta dusza. Tylko — mąż wrócił po roku i napowrót ją do domu chciał zabrać.
— Powinna była wrócić. On tym czynem się zrehabilitował, uznał swą winę i naprawił.
— Ona od niego uciekła, nie mogąc go znieść.
— Zgrzeszyła ciężko! — mruknął ksiądz.
— Uciekła i pracowała uczciwie, aż on ją odszukał i gwałtem zabrał do siebie. Teraz ją katuje i pastwi się — zmusza do miłości.
— Sama sobie winna. Nie chwalę go, ale jej winy są ciężkie. Ona go popycha do złego — ona mu psuje charakter, na jej sumieniu będzie, jeśli zrażony jej postępowaniem i buntem, zacznie uprawiać rozpustę. A przykład złego pożycia jak zgubnie wpłynie na dziecko — czy ona się nad tem nie zastanawia? Źle jest, winna jest, grzeszna jest — na pochyłości zatracenia. Ty, moja duszo, zamiast się nad nią litować, do opamiętania ją doprowadź. Zastanów się, co będzie na świecie, gdy Sakrament małżeństwa będzie tak spo-