Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie dała jednak tak łatwo za wygraną — poszła do znajomego księdza, sławnego z cnoty i rozumu. Temu opowiedziała fakty szczegółowo.
— Proszę księdza dziekana, przyszłam zasięgnąć światłej rady w delikatnej sprawie. Znajoma moja wyszła zamąż, mając lat ośmnaście. Mąż jej stracił cały fundusz, źle ją traktował, wreszcie porzucił bez chleba z małem dzieckiem i sam w świat poszedł. Kobieta pracowała uczciwie, wyżywiła siebie i dziecko, bez skazy żyła i cienia grzechu, tylko znienawidziła go.
Ksiądz się uśmiechnął.
— Nie możesz tedy powiedzieć, że była bez cienia grzechu, bo nienawiść jest ciężkiem, nie chrześcijańskiem uczuciem.
— Alboż on nie zawinił względem niej, nie zasłużył na to uczucie?
— To kwestja jego sumienia, a nie jej. On za swe winy przed Bogiem odpowie, ona za swoje. Może cierpieć, a powinna wybaczyć i spełniać swe obowiązki — bez względu na to, czy on je spełnia.
— Dlaczegóż jedna strona ma wszystko cierpieć i znosić, a druga nic?
— A dlaczego jedna strona ma być zła dlatego, że druga złą jest? Toćbyśmy tak rezonując, zeszli do stanu zwierząt. Zresztą szczytnem powołaniem kobiety jest cierpienie, cichość i dobroć. W tem jej triumf i zwycięstwo, i przewaga moralna.