Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i już wiedząc o co chodzi, dyktowała. Gdy załatwiono list ostatni, okazało się, że cyfra datków wynosiła kilkadziesiąt rubli.
— Dosyć na dzisiaj! — zdecydowała, dobywając z biurka pieniądze.
Gdy Stankarowa wkładała je do kopert — objaśniła:
— Bo to, uważasz, nie mogę wszystkim odrazu dać, a jakbym zaczęła wybierać, co pilniejsze, tobym żyła w ciągłych skrupułach. A tak daję połowę — ci co nie dostali, jutro się zgłoszą, i kiedyś przyjdzie i na nich los. Nie można inaczej. Zadzwoń na Jana i wypraw korespondencję.
Gdy wszedł lokaj — spytała:
— Jest tam kto?
— Czeka jedenaście — odparł, zabierając listy.
— Zaprowadź panią.
Zwróciła się do Stankarowej:
— Idźże z nim. Oto masz spis. Tam czekają ubodzy i proszący. Ci co tu są zapisani — mają swój etat. Będzie tam Sakowiczowa, moja ekonomka. Ta ci dopomoże się rozeznać wśród nich. Jeśli są nowi, nieznani — zapiszesz do sprawdzenia.
Stankarowa wzięła podany zeszyt, dość dużą skrzynkę i wyszła za lokajem.
Poprowadził ją nadół — przez podwórze. Posesja wychodziła na Wiejską ulicę — była tam brama-furta — a w jednej z oficyn znajdował się duży pokój, pełen interesantów.