Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wreszcie w pokoiku, umeblowanym po staroświecku w gobeliny, bronzem wykładane meble, drogocenne makaty — pełnym gratów, książek i etażerek.
Tutaj spędzała życie hrabina, w wielkim fotelu, w którym ginęła jej drobna postać, przed biurkiem, stanowiącem jej archiwum, kasę i pracownię.
Ta miljonerka, zajmująca sama jedna całą kamienicę, użytkowała mniej, niż zwykły śmiertelnik — te parę sprzętów — i trzy pokoje.
Z fotelu swego ruszała się bardzo niechętnie, a już trzeba było niesłychanego wypadku, żeby się ruszyła z domu. Nie było to jednak życie pasorzyta, jak się Stankarowej zdało w pierwszej chwili.
Korespondencja, którą się zajęła, natychmiast po zajęciu miejsca z boku biurka, na oczach hrabiny — objaśniła ją, że staruszka była członkinią wszystkich dobroczynnych instytucyj, opiekunką całej falangi sierot i nędzarzy, znaną ze szczodrej ręki i dobrego serca.
Listy wszystkie były tej treści: daj, daj, daj!
W miarę czytania kazała je odkładać na dwie strony pokolei, a gdy odczytano wszystkie — na chybił trafił wybrała jedną paczkę, i rzekła:
— Te spal — tam na kominku, a na te odpisz.
Stankarowa usłuchała machinalnie, nie rozumiejąc jej rozkazu, i zasiadła naprzeciw staruszki, przygotowała papier i czekała dyktowania odpowiedzi. A hrabina brała list po liście, czytała przez lornetkę podpis