Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Umilkła staruszka i położywszy białe ręce na głowie chłopaka, którego była mistrzynią i powiernicą, patrzała wdal, wzrokiem od świata oderwanym, pełnym światła.
Dyzma ku niej oczy podniósł i rzekł smutno:
— Więc mój bieg o wieniec skazitelny niczem jest, za nic mi policzony będzie?
— Owszem, jeśli będziesz w duszy jeden cel na życie miał postanowiony.
— Żeby bliźnim usłużyć?
— Być chrześcijaninem!
Spuściła ku niemu oczy i ożywiając się, mówiła:
— Gdy żyli ci, którzy tę książkę pisali, łaską Bożą było zostać świętym. Teraz, po tylu wiekach, gdy czart umysły ludzkie kształci, takiejże wielkiej łaski trzeba, ażeby zostać chrześcijaninem. I wszystko, co ludzie teraz nazywają mądrością i cnotą, i poświęceniem i ofiarą — nie jest niczem wielkiem, to tylko chrześcijaństwo. I żeby ludzie zamiast nauk setek i ksiąg miljonów, tę tylko książkę czytali, mieliby na wszystko odpowiedź, na wszystko ukojenie, na wszystko naukę.
A teraz ci, którzy zapełniają ziemię i chrzest przyjęli, czy są chrześcijanami? Czy mają pojęcie, pod jaki sztandar ich chrzest wpisał, i kto jest ich wodzem i z kim walczyć mają?
Gdzież są ubodzy w duchu, i cisi, i płaczący, i pragnący sprawiedliwości, i miłosierni, i czyści, i pokój czyniący, i miłujący prześladowanie? A przecież ci tylko błogosławieni są i policzeni u Boga, do którego dziś, jutro każdy odejdzie, z ziemskiej sławy odarty, z ziemskich bogactw obnażony, od ziemskich więzów wolen. Ludziom się śmierć teraz zdaje straszna, gdy ją końcem nazywają. O ileż straszniejsza, gdy się stanie początkiem!...
— Ja się śmierci nie lękam, babuniu.
— O lękaj się, dziecko, lękaj, bo człowiek nigdy do niej nie gotów, nigdy!
— Tylko — dokończył Dyzma — odechciało mi się wielu rzeczy, słuchając babuni, i wydaje mi się, żem marny, drobny, jako kurzu atomik, i taki podły ciura swego sztandaru.