Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc do szeregu stań i czyń, i walcz, a staniesz się mocarzem! Wieniec, który cię czeka, wart jest całego życia!
— Niech mi babunia jeszcze coś przeczyta — poprosił — i dzisiaj... i codzień!
Oparł głowę na jej kolanach i drżąc cały z gwałtowności swych uczuć młodzieńczych, słuchał:
„Żądałem, a dana mi jest roztropność; i wzywałem, i przyszedł na mnie duch mądrości; i przełożyłem ją nad królestwa i nad stolice, i bogactwa za nic miałem względem niej. Anim jej przyrównał do drogiego kamienia, gdyż wszystko złoto jej przyrównane jest trochy piasku, a jako błoto będzie poczytane srebro przeciwko niej. Nad zdrowie i piękność umiłowałem ją — i postanowiłem mieć ją miasto światłości, gdyż światło jej nigdy nie zgaśnie...“

Następnego dnia po robocie, lokaj z pałacu wezwał Dyzmę do Fusta.
Skin młody, Paweł Łysiak i Balcer, którzy u Kryszpinów spędzali wieczór, wystraszyli się tem niebywałem wezwaniem.
— Coś bardzo złego! Będą cię łajać! Może wydalą! — mówili, przeprowadzając kolegę do rogu, a potem roznosząc złowrogą wieść po domach.
Dyzma się też lękał samego siebie, swej gwałtowności wobec obelg. Wszak od wczoraj zaledwie wstąpił do szeregu wedle nauki babki.
Trochę drżący wszedł za lokajem do jasno oświetlonego gabinetu właściciela, stanął u progu, w duchu pacierz szepcząc.
Fust i Rudolf czytali gazety, panna Tony szyła. Spojrzeli wszyscy na niego, potem Fust wstał i zbliżył się:
— Cóż, pochowaliście już Millera? — spytał poufale.
— Już, proszę pana — odparł chłopak.
— No, i całą noc pogrzebową radziliście nad losem sierot, nazywając nas tyranami.
— Millerowie byli już dzisiaj przy robocie w fabryce, a przy mnie nikt na panów słowa sądu nie rzekł.