Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja się o ciebie boję. Młodyś i gorący i wierzysz. Dotąd kochano tylko ciebie, teraz przyjdą zazdrości, niechęci, krytyka.
— Za co?
— Za to, że myślisz i działasz, że nad tłum wyrastasz, żeś dobry. Codzień drżę o ciebie teraz, by cię powodzenie nie uczyniło, pysznym, potem drżeć będę, że cię tem straszniej niesprawiedliwość połamie i staniesz się, jak wszyscy ludzie. A ja cię nie wychowałam, byś był taki jak inni!
— Ja też babuni zawodu nie zrobię nigdy! — szepnął gorąco chłopak.
— Myślałam, że będziesz jak ojciec, cichy, ofiarny pracownik wśród ludzi, marzyciel i zamknięty w sobie sługa Boży. Aleś ty inny, matka ci dała swą duszę gorącą, swą żądzę czynu i zapał do ofiar bezmiernych. Ty musisz działać, musisz myśleć, musisz tworzyć i będziesz cierpiał okropnie!
— Ja się, babuniu, cierpienia nie lękam. Ja nie chcę tylko wstydu znać i pragnę zostawić po sobie na ziemi imię czyste i ślad dobrej pracy.
— Oby ci Bóg to dał! Jednakże pamiętaj, że ziemia jest gościńcem, a życie krótką chwilą. Może cię śmierć oderwać w pół drogi, w pół pracy. Niechże cię nie zgasi z duszą niegotową, z sumieniem niespokojnem. Dobre imię u Boga mieć powinieneś i nie znać przed Nim wstydu.
Chłopak podniósł ku niej oczy i chłonął z przejęciem naukę, a ona, odsunąwszy robotę, wzięła ze stolika starą, wytartą książeczkę i otworzywszy, jęła czytać zcicha:
„Bracia, nie wiecie, iż ci, którzy w zawód biegają, acz wszyscy bieżą, ale jeden zakład bierze? Tak biegając, abyście nagrodę otrzymali. A każdy, który się na placu potyka, od wszystkiego się powściąga. A onić aby wzięli wieniec skazitelny, a my nieskazitelny. Ja tedy tak bieżę, niejako na pewno, tak szermuję, niejako wiatr bijąc; ale karzę ciało moje i w niewolę podbijam, bym snadź innym przepowiadając, sam nie był odrzucony.“