Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wstąp-no do nas, Dyzma! Nam ta myśl w głowie tkwi, i żeby pan Balcer chciał administratorem być, tobyśmy może przystali.
— Nie dam rady, nie dam rady. I pan Ulm co na to powie! — bronił się stary kasjer. — Żeby mi Skin pomógł, czy Miciński... A zresztą kto się ośmieli z tą propozycją przed dyrektorem wystąpić? Ja nie chcę!
— To się obmyśli, byle plan był pewny. Wstąpcie, wstąpcie do nas! — wołali Niemcy, którzy z powodu ciągłych dotychczasowych niezgod i swarów mieszkali osobno, daleko od Polaków, w ogromnym dwupiętrowym gmachu, nieopodal oberży.
Teraz zmieszani razem, poszli jedną drogą do najobszerniejszego mieszkania Schustra, rozprawiając zgodnie o wspólnej sprawie, i przegawędzili kilka godzin w przykładnej zgodzie i jedności.
Musiało stanąć coś pewnego, bo rozchodząc się po domach, żegnali się:
— Więc tedy nazajutrz po balu!
— Tak, i my Niemcy, na pierwszy ogień!
— A wy opiszcie wszystko szczegółowo!
— Dobranoc, dobranoc!
Dyzma przeprowadził Skina i Balcera i ostatni do domu powracał.
Zastał babkę, szyjącą w drugiej izbie przy lampie; rodzeństwo już spało. Staruszka spojrzała na niego serdecznie, a gdy się do jej kolan osunął, pogładziła po zwichrzonych złotych włosach.
— Gdzieś tak długo bawił? Takiś zgrzany! — rzekła, ocierając mu pot z czoła.
— Byliśmy wszyscy po pogrzebie u Niemców. Taka śliczna była zgoda! Sklep i oberża już postanowione. Takim rad, takim szczęśliwy, że nie opowiedzieć!
— Dobrze zatem, że rychło wyjeżdżamy, bo ten sklep i oberża będą dla ciebie wielką goryczą.
— Dlaczego? Babunia myśli, że nie dałbym temu rady? Administruje Balcer i Skin.