Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam prośbę do ciebie... ostatnią... — mówiła, dalej, zbierając ostatek sił.
— Co zechcesz, spełnię! — odparł, podnosząc głowę.
— Niech ci Dyzma rękę poda, a ty go kochaj... przez pamięć dla mnie. Nikt cię tak kochać nie będzie, jak ja, Dyzma!
Kryszpin wstał z kolan i znowu popatrzali na siebie ci dwaj ludzie, dwa bieguny, dwie sprzeczne moce.
— Bądźcie braćmi, a umrę, was obu błogosławiąc! — szeptała błagalnie Elżunia.
Wtedy tych wrogów moc nieludzka rzuciła sobie w ramiona, i zapłakali w uścisku, zbratani jednym bólem.
A ona poczęła się uśmiechać i promienieć.
— Rudi, dziecko już ochrzczone. Chłopak się twem imieniem nazywa, podarowałam go Dyzmie, żeby ci dziedzica wychował.
Rudolf się żachnął, ale milczał. Elżunia spostrzegła ten ruch i rzekła:
— Ty pojmiesz drugą, będzie sierocie źle! Nie masz czasu pamiętać o takiej drobinie. A Dyzma samotny, wolny, biedny. Zostaw mu tę po mnie pamiątkę!
Ulm głowę zwiesił i milczał.
Niespokojna przechyliła się do niego i nalegała:
— Uczyń mi to, Rudi! Przez pamięć na me serce i duszę, com ci oddała w ukochaniu. Jeśli mnie kochałeś choć chwilę, jeślim cię uszczęśliwiła choć trochę, — nie odrzucaj mej prośby, uszanuj mą wolę. Ja już ciebie więcej o nic nie poproszę, już ci nigdy nie dokuczę. O mój najdroższy, i ja ci za to krótkie życie dziękuję. Radam, że cierpię przez ciebie!
— Stanie się, jak chcesz! — rzekł wreszcie Rudolf.
— O dzięki ci, dzięki! — wyszeptała przez łzy. — Teraz pocałuj mnie i daj swą rękę! Spać mi się chce, spocząć. Nie odchodźcie! Tak mi dobrze z wami.
Przestała mówić i usnęła, cisnąc dłoń męża w swojej.