Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Skin odpowiadał flegmatycznie, ocierając pot co chwila.
— Co to? Na Kryszpinów wydano 120 rubli. Jakiem prawem? Przeznaczyłem sto.
— Zabrakło. Komorne zalegało, nie mieli odzieży, należności po sklepikach...
— Mnie nic do tego. Przeznaczyłem sto — powinno starczyć. Te dwadzieścia zapiszę na pańskie konto!
— Jeśli się panu słusznem zda — i owszem!
— Zresztą można i na nich. Panie Balcer, wystawić dwa konta. Dyzma Kryszpin, pomocnik maszynisty — trzydzieści rubli rocznie i ordynarja, dano dziesięć rubli. Franciszek Kryszpin — dwadzieścia rubli i ordynarja, dano dziesięć rubli. Gotowo?
— Gotowo — ponuro burknął Balcer.
— Wydać im dzisiaj służbowe książki.
— Wydam — mruknął Balcer, a w duchu dodał:
— Niesmaczny ci Kryszpin, pludrze! Ale my mu zginąć nie damy, bo on rodzony, nasz!
A flegmatyczny Skin pomyślał:
— Łamać chcesz chłopaka. Oj, widzi mi się, że rady nie dasz, boś już od niego pierwsze mydło zjadł. Awantura, słowo daję, setna...
Tymczasem przyszedł Fust, niczego nieświadom i w najlepszym humorze. Dostrzegł zaraz zły humor pasierba i spytał dobrodusznie:
— Pewnie wełna podskoczyła?
— Jeszczem nie czvtał notowań! — odburknął Rudolf.
Fust gazety i listy zagarnął i wnet się w nich zatopił. Miał zwyczaj nie zaczepiać swego dyrektora, gdy sapał i milczał.
Wreszcie obaj poszli na śniadanie. Po drydze Rudolf się odezwał:
— Mamy już tedy rozsadnik demagogji w fabryce.
— A to kto znowu?
— Starszy siostrzeniec ojca dzisiaj w kantorze nauczał brata...
— Nie może być. A chłopak wydał mi się tak sympatyczny i dobry!