Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A bardzo! Gdym mu zrobił wymówkę, skoczył jak kot do oczu, dowodząc, że sądzić ojca on, Kryszpin, ma prawo! O, będę się ja z nim miał. On siebie ma za spadkobiercę, a mnie za intruza.
— Patrzcie-no go! Zawołam go do siebie i natrę uszu należycie.
— Żeby jeszcze większego nabrał o sobie rozumienia! Najlepiej właśnie, żeby ich ojciec ignorował. Wrócą do opamiętania rychło.
— Może to i racja. Dałem dach, pracę, utrzymanie... zresztą, co mi do nich? Na starość nie będę zmieniał zasad i postanowień. Niech dźwigają rodzicielskie brzemię. Zamiast wdzięczności, błazen rezonuje i sądzi! Ojca natura!
Zasapał się i Fust. Uczucie, które się w nim wczoraj zbudziło, nagle zagasło. Obraz siostry znikł, zapanował znowu chłód, interes z dodatkiem niechęci i urazy.
Ulmowie mogli być spokojni o swe stanowisko.
Dzwonek, oznajmiający obiad, zastał Kryszpinów już na stanowisku. Franek gorliwie zwijał sukna, Dyzma gorliwie smarował i wycierał machinę.
W pakamerze rządził magazynier, stary Truski, który nowego rekruta powitał serdecznie i zaopiekował się jak synem, a maszynistą był Tiede, Niemiec, grubjanin i impetyk, oburzony, że mu zmieniono dotychczasowego pomocnika, z którym się znał od kilku lat. Więc okoliczności nierówne były dla braci. Ale Dyzma był odważny, a Franek nieśmiały, więc los był tym razem sprawiedliwy.
Motor zajmował całą izbę; obok, przez małe drzwi i schodki zstępowało się w piekielne czeluście kotłów i pomp.
Tiede otrzymywał przez tubę rozkazy z góry, z warsztatów, a sam podawał je palaczom. Dyzma dostał na początek oliwiarkę i szmatę i zalecono mu ochędóstwo machiny.
Niemiec przyglądał mu się z boku, z ustami pełnemi klątw i wymysłów. Musiał je połknąć rad nierad, bo nowy rekrut rzecz swą rozumiał, machinę znał i funkcję swą podrzędną spełniał z ochotą i pilnością, z jaką Dyzma zwykł, był wszystko czynić.