Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Taak?... — stropił się technik narazie. — A to szczególne! Doprawdy! No, dziwny gust! Woli zatem, żeby ją sobie palcami pokazywano.
Winszuję! Gniew i śmiertelną obrazę miał w oczach.
— To jest zapłata za to, com dla was uczynił! — wybuchnął. — Myślałem, że będziesz wdzięczny. No, pokazuje się, że bez wekslu niema oddania długu. Będę wiedział teraz, z kim miałem do czynienia!
Wyszedł, trzaskając drzwiami, i od tej pory przestał bywać, a do Dyzmy odzywał się tonem zwierzchnika i tylko w kwestjach służby. Poza tem zerwały się stosunki.
Krzyszpinowie zostali zupełnie osamotnieni. Złe języki rozniosły po osadzie mnóstwo plotek. Najwięcej opowiadał Olekszyc i Miciński, który tu zachował swą nienawiść do rywala. Pewnego dnia Dyzma z magazynów spostrzegł Rudolfa konno, zatrzymującego się przed jego mieszkaniem.
To zuchwalstwo wobec gawiedzi fabrycznej oburzyło go do głębi. Chciał wszystko zostawić i biec, ale obowiązkowość przemogła. Pół godziny było do dzwonka; wiekiem mu się ten czas wydał. Nareszcie wyrwał się i pobiegł co tchu.
Rudolf teraz był gotów na spotkanie z nim.
— Zdaje mi się, że składam wizytę we właściwej porze! — rzekł, podając mu rękę.
Dyzma się skłonił zdaleka.
— Nie jesteśmy panu równi, aby życzyć sobie odwiedzin — odparł. — Nie bywał pan nigdy u fabrykantów!
— Przecie wolno mi wybierać stosunki i znajomych wedle swej woli i upodobania. Gdyby pan nie był uprzedzonym, nie widziałby pan w tem nic dziwnego, że odwiedzam krewnych mego ojczyma.
— Nie wyróżniał nas pan nigdy przez tyle lat z szarej masy swych podwładnych. Tak powinno pozostać.
— Podwładnym moim pan nie jesteś teraz i domu mi swego wypowiedzieć nie możesz.
— Dlaczego? — spytał hardo Dyzma.
— Ponieważ, zyskawszy wzajemność siostry pana, proszę o jej rękę.