Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Upłynął tydzień jeden i drugi. Elżunia straciła rumieńce, miewała zapłakane oczy, ale spełniała ściśle wolę brata. Drzwi jej były zamknięte, nie wychodziła za próg.
Ludzie byli jej bardzo ciekawi, opowiadano bajki, na Dyzmę patrzano jak na dziwoląga, szeptano za jego plecami. Było to ciężkie życie.
Pani Tony, dowiedziawszy się od Olekszyca o całem przejściu, uradowała się niezmiernie, że spłatano figla bratu, z którym była w najgorszych stosunkach. Max Brück postanowił Elżunię poznać i zdobyć. Olcekszyc był pewny, że teraz byle rzekł słowo, dziewczyna odda mu rękę.
Zaczął też u nich bywać, zrazu co niedziela, potem codzień. Przynosił książki, opowiadał o swej karjerze i wyśmiewał się z Holendrów i Rudolfa. Pewnego razu rzekł otwarcie, brutalnie:
— Drży Niemczysko o Holendry. Za pięć lat damy mu pudla, fajkę i pieniądze na małpę, niech idzie z nią i sztuki pokazuje. Więc ukartował sobie zdobyć pannę Elżbietę, żeby mieć prawo do spadku. Oho, Niemiec umie rachować, obmyślił świetny interes! Szkoda, że się przeliczył!
Dziewczyna zadrżała oburzeniem i wyszła z pokoju. Potem płakała długo, gorzko. Łzy teraz często bywały w jej oczach, a uczucie tajone, samotne, prześladowane, rosło do potęgi kultu. Uważała siebie i Rudolfa za niewinne ofiary ludzkiej niesprawiedliwości, utworzyła sobie cel i powołanie z jego nawrócenia, żyła tylko marzeniem o nim.
Opór i wola Dyzmy pobudziły ją do buntu; była gotowa bronić swego ideału, dać zań wszystko, nawet życie.
Pewnego wieczoru brat usiadł obok niej i rzekł:
— Elżuniu, Olekszyc oświadczył mi się o ciebie.
— Cha, cha! — roześmiała się szyderczo. — Więc to on rachuje na mnie, jako na sukcesorkę Fusta!
— Nie! Byłaś jeszcze dzieckiem, gdy o tem mi mówił.
— Byłam też dzieckiem, gdy już pokochałam innego. Nienawidzę Olekszyca!