Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dosyć tego! Odchodzę, ty zbieraj rzeczy i pakuj. Za godzinę wrócę z wozami.
Elżunia, jak automat, spełniła polecenie.
Gdy Dyzma wrócił z najętemi furami, poczęto spiesznie ładować sprzęty.
W głuchą noc to się działo, nikt nie widział, i gdy nazajutrz zbudziła się fabryka, Kryszpinów nie było już w osadzie. Czasowo Dyzma złożył manatki u Ablów i poszedł prosić o służbę w Lipowcu.
Olekszyc przyjął go z ironicznym uśmiechem. Zrozumiał, co się stało.
— Trochę za późno opuściłeś Holendry — rzekł — ale słowo się rzekło, posadę masz. Cóż, jakże zdrowie panny Elżbiety? Żałujesz teraz pewnie, żeś mej propozycji nie przyjął?
Dyzma tylko ramionami ruszył.
— Kiedy mogę się sprowadzić? — spytał urzędowym tonem.
— Choćby zaraz. Każę zwieźć twe manatki, tymczasem wskażę ci mieszkanie.
Mieściło się ono w nowym domku, którego okna zakratowane wychodziły na ogród pałacowy. Przed domem płynęła rzeka.
— To ci będzie przypominało stary młyn w Holendrach i niedaleko będziesz miał do roboty. Te magazyny nad wodą będą pod twym zarządem. Jutro ci je zdam i nauczę naszej rachunkowości. No, jakże cfi się podoba?.
— Dobrze. Dziękuję!
W tej chwili najbardziej wstrętna praca dogadzałaby Dyzmie, byle Elżunię uratować. Zresztą zajmował posadę tymczasowo, z myślą, że, gdy zbierze trochę grosza. dalej ją wywiezie, gdzieby jej nikt nie mógł ubliżyć.
Teraz postanowił jej pilnować i strzec na każdym kroku.
Przeprowadzka odbyła się prędko. Pozłożyli się w małych pokoikach i nazajutrz Dyzma stanął do roboty, poleciwszy siostrze, by nikogo nie przyjmowała. Z magazynów zresztą widział swe domostwo i mógł śledzić ruch każdy.