Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rudolf pobladł; zdawało się, że rzuci się z palbą na Kriszpina. Elżunia poskoczyła, zatrzymała jego ramię, stanęła między nimi.
— Idź pan, idź! — poczęła błagać.
— Z szalonym to jedyny sposób. Odejdę, ale pamiętaj pan, że nie daruję, ani panu pozwolę siostry krzywdzić. Pana to oburza, żem bez pana pozwolenia ją poznał. A ja panu zapowiadam, że, gdy zechcę ją dalej widywać, obejdę się bez pańskiego upoważnienia! Dziś więcej nie powiem, boby to wyglądało, że czynię pod naciskiem. Ale spotkamy się jeszcze!
Ukłonił się Elżuni, i jakby Dyzmy nie było, rzekł do niej:
— Do widzenia, pani! Postaram się jak najprędzej.
Gdy zostali sami, głuche milczenie zaległo pokój. Dyzma cisnął czoło w ręku, tak rozdrażniony, że słów nie miał. Elżunia ukryła twarz w dłonie i płakała.
— Dyzma! — szepnęła wreszcie nieśmiało. — Powiedz mi, w czem zawiniłam? Ja nie uczyniłam nie złego!
— Czułaś się winną, kiedyś się kryła z tą znajomością i wizytami. Oszukiwałaś mnie!
— Nie, o nie! Tyś mnie nigdy nie spytał, co robię, co myślę, jak czas spędzam, i nigdy ciebie w domu nie było. Pan Rudolf nie bywał tu tajemnie, nie mamy nic do ukrywania. Było nam obojgu samotnie i pusto w domu...
— Więc by się rozerwać i zabawie, podałaś swą sławę na języki fabryki i miasteczka.
— O Dyzma, i cóż to znaczy, gdym niewinna? Bóg widzi me myśli i sumienie.
— Więc nie kochasz tego Niemca? Nie gadał ci nic o swoich uczuciach?
— Ja go kocham, ale to nie wstyd i nie hańba! — szepnęła Elżunia.
— Owszem, bo on cię oszukuje i wyzyskuje.
— On mnie kocha! Jego dusza do mnie należy!
— Jego dusza należy do interesów i pieniędzy. Podobał ciebie dla twej urody, a ty wierzysz! Ale