Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ani trochę, Bałem się raczej, że nas wezmą na łaskę. Tak — dobrze.
— Moje ty dziecko kochane! — szepnęła staruszka, obejmując go za głowę.
On się jej do kolan osunął, i całując ręce, patrzał śmiało w oczy i mówił:
— Czegóż mam się buntować? Pieniędzy ojciec nie lubił i ja nie pragnę. One przeklęte, bo kto je ma, ten żąda i żąda bez końca. Gorzej nam być nie może, niż było, smutniej też. Teraz ten dach jest, i zdrowie, i siły. Babunia i Elżunia syte będą i spokojne, a ja oto przysięgam, że jakom w spadku wziął tutaj rodzicielską serdeczną pamięć, tak ją utrwalę sam na wieki, i starszym dogodzę, i równym każę siebie kochać i szanować.
Spojrzał w oczy babki i spytał:
— Babunia o mnie nigdy nie wątpiła i nie wątpi?
— Nie, moje dziecko.
— Dziękuję babuni!
Pocałował ją w rękę, i wstając, dodał wesoło:
— Ale babunia za nas wszystkich dzisiaj pacierz odmówi, bo już i ja nie mam siły mówić i myśleć.
Zaraz się też ułożył na zydlu i usnął spokojnie.
Staruszka, pomimo zmęczenia, usnąć nie mogła.
Siedziała długo u pieca, na żar dogasający patrząc i pacierze szepcąc.
Potem jęła ważyć w swej głowie dziecinne losy i rozmyślać, czy dobrze uczyniła przyjeżdżając tutaj. Może winna była zostać w mieście, nie zdradzać w urzędzie, że dzieci mają bogatego wuja.
W mieście mogli się przecie czegoś doczekać. Dyzma byle odzież miał możliwą, dostałby przecież posadę. Cztery klasy skończył, był bardzo zdolny. Tutaj czego się dobije, smarując i czyszcząc parową machinę? Czego się dobije Franek, zwijając w pakamerze postawy sukna?
Fust przyjął ich jak obcych; jego pasierb z siostrą patrzali na nich, jak na intruzów. Będzie życie ciężkie, przygnębiające, położenie trudne i dwuznaczne.
Ale w mieście Dyzma z bezczynności schudł i marniał, Elżunia płakała z głodu, Franek kaszlał w wilgotnej suterenie. I tu i tam nie widziała staruszka