Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wewnątrz Skin zatlił zapałkę, minął sień, jeden pokój, nieśmiało otworzył drzwi.
Był w sypialni staruszki. Lampa, paląca się przed srebrzystą Bogarodzicą, oświetlała posłanie, a na niem wychudłą postać i białą, prawie już martwą twarz babki. Przeźroczyste jej ręce spoczywały na kołdrze, oczy wpadło i blade patrzały w obraz.
U stóp posłania, na ziemi, wpół siedząc, drzemał Dyzma, wyczerpany już miesięcznem czuwaniem i dzienną pracą. Był tak zmęczony, że stępiał na ból i rozpacz, i ta śmierć okrutna, która mu wydzierała skarb najdroższy, znajdowała go bez jęku, bez wyrazu, bez czucia.
Skin zawahał się chwilę w progu, ale go tamta groza pędziła naprzód, zbliżył się więc i Dyzmę trącił w ramię.
Młodzieniec głowę podniósł i przedewszystkiem spojrzał na babkę. Roiło mu się, że to jej duch, odchodzący już na wieki, budzi go. Ale ona żyła, tylko nie zwracała oczu z obrazu, dla ludzkich rzeczy zupełnie obojętna.
Spostrzegł wtedy Skina i w swem znękaniu ani się zdziwił jego obecności, ani spytał o powód.
— Dyzma, chodź ze mną!
— Dokąd? Czy to już ranek? Dzwonili?
— Nie. Pan Fust umiera. Chce ciebie pożegnać.
— Niech mu Bóg będzie miłościw! Ja tu sam, nie mogę odejść.
— Przecie umierającemu nie odmówisz! Zbudź sługę, niech cię zastąpi, zaraz wrócisz! Śpiesz się, on może skończyć lada moment! Musisz iść!
Jak automat Kryszpin wstał. Zrozumiał, że odmówić nie może, ale jak ciężką próbę przyjmował ten obowiązek. Zbudził służącą, ręce babki ucałował i wyszedł z ciężkiem westchnieniem.
Szli milczący w deszcz, w ciemność.
— Czemu sobie do pomocy siostry nie wezwiesz? — ozwał się wreszcie Skin.
— Lada dzień przyjedzie. Pisałem, wzywając. Franek przyjechać nie może. Zajęty...
— Zamęczysz się i zachorujesz.