Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A nie! — zaprzeczył żywo. — Władza rzecz święta, i pan może być pewnym nas wszystkich.
— Mówiono mi przecie, że Miciński namawia wszystkich do Lipowca. Płacą tam drożej na przynętę.
— To prawda, ale kogo pan zatrzymać chce, ten zostanie. Dopóki ja tutaj, nie stanie się panu żadna przykrość od ludzi.
— Tak bardzo jesteś pewny swej władzy?
— Jestem pewny, że są życzliwi i wierni, jak i ja.
— To ci się chwali. Jeśli wrócisz z Warszawy, pomyślę sam, aby ci posadę poprawić.
Dyzma się skłonił, ale wnet go szkopuł tknął, że może zbyt słabo bronił Micińskiego swego zwierzchnika.
— Proszę pana — rzekł gorąco — o Micińskim to plotka. On nikogo do Lipowca nie namawia.
— Nie do twarzy ci kłamstwo! — uśmiechnął się Rudolf. — Ale bądź spokojny! Udaję tymczasem, że ci wierzę. Szczęśliwej drogi ci życzę i rychłego powrotu! Zastąpi cię ślusarz.
Chłopak skłonił się i wychodził, gdy Fust zagadnął:
— W jakim cyrkule jesteś zapisany?
— W Sobornym.
Fabrykant głową tylko kiwnął.
Drzwi się zamknęły i zapanowała cisza. Wreszcie Fust rzekł:
— Porządny chłopak, zdaje się.
— Tak, nic mu zarzucić nie można. Ścisły, pracowity, posłuszny. Tylko do niczego!
— Jak to?
— Ano — żadnej ambicji. Myśl jego jest zawsze w mrzonkach. Przytem fanatyk wściekły, zresztą nieszkodliwy, chyba dla samego siebie.
Fust zagłębił się w fotelu i oczy przymknął. Chciało mu się zatrzymać dłużej w pamięci obraz tej młodzieńczej, wybujałej urody, ten głos, brzmiący wewnętrzną wesołością i pogodą, te oczy prawe i jasne.
Było to dla niego coś tak rzadkiego i osobliwego w życiu, tak niespodziewanego, a tak przypominającego dawno ubiegłe lata i jedyne serce, które miał i stracił,