Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

serce siostry... Długo po zerwaniu i krzywdzie nienawidził jej, potem zapomniał, teraz myślał z goryczą, że gdyby innym był, te dzieci ozłociłyby mu starość, rozśpiewałyby mu dom, ogrzały jego samotne serce.
Przez chwilę postawił w myśli Dyzmę przy Rudolfie, Elżunię przy Tony, i pod wpływem okropnej różnicy rękoma strzepnął.
— Co ojcu? — zagadnął, zdziwiony tym ruchem Rudolf.
Stary się opamiętał i rzekł spokojnie:
— Przypominam sobie, że mi pisał adwokat Bełkocki, że jeśli nie stanę do licytacji domu po Blaumannie, to nasz dług na ich magazynie przepadnie. Trzeba będzie pojechać do Warszawy, zbadać rzecz na miejscu.
— Zapewne! — potwierdził spokojnie Rudolf.
Wyjazd ten nagły nie zadziwił też Tony. Fust miewał wiele interesów w Warszawie. Wyjechał tedy rano i zabawił tydzień. Za powrotem był w humorze świetnym, tak serdeczny względem pasierbów, że gdyby ci mieli jeszcze jakie podejrzenia i niepewności, domyśliliby się, że ma względem nich nieczyste sumienie. Ale myśli ich były gdzieindziej, mianowicie w Lipowcu.
Upłynęło dni kilka, gdy pewnego ranka w kantorze zjawił się Dyzma uśmiechnięty. Wrócił w nocy ze świadectwem, uwalniającem od służby, stęskniony do pracy i kolegów. Zameldował się dyrektorowi i chciał wychodzić, gdy Rudolf go odwołał.
— Zajmiesz miejsce Micińskiego! — rzekł lakonicznie.
Chłopak jakby wrósł w ziemię.
— Zajmiesz miejsce mechanika. Mówię jasno. Miciński wydalony za intrygi i oszustwa. Chciał przenieść się do Lipowca — wolna droga!
Na ostry ton głowy oficjalistów pochyliły się niżej, pióra skrobały zajadle papier. W kantorze uczyniło się tak cicho, że słychać było oddechy.
— Ja, proszę pana, nie wydołam, nie potrafię! — wyjąkał Dyzma.
— Czy potrafisz, to moja rzecz, kiedy cię mianuję, a wydołać możesz. Tylko powinieneś wiedzieć, że ja płacę swych urzędników, aby pracowali dla mnie,