Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdyby mię Rudolf zapewnił, że lokata na Lipowcu bezpieczna, tobym nie miała nic przeciw temu. Stary Brück nie jest przykry, a siostra niedługo będzie żyła. Będę tedy jedyną panią domu. To wygodne.
— A Max? — uśmiechnął się Fust.
— Max! — powtórzyła, ramiona wznosząc. — Ten mnie najmniej zajmuje. Będzie, jak każdy. Nie bawiłam się nigdy w uczucie, więc mi ten wzgląd obojętny. Potrafię każąc się szanować i uważać, o resztę nie dbam.
Mężczyźni spojrzeli na nią. Fust jakby niemile dotknięty, Rudolf z krytyką zimną. Myślał, że ją zna, ale nie sądził, żeby doszła tej miary.
Ona spokojnie haftowała serwetę, bardzo zajęta ściegiem i rysunkiem monogramu.
Po chwili rzekła:
— Jeżeli jednak postanowione będzie, że mam iść zamąż, powinniście myśleć wcześnie o gospodyni. Mój zarząd nie może przejść w najemne ręce.
— Rudolf powinien się ożenić.
— Nie chcę. Niech ojciec o tem nie myśli!
Pannę Tony widocznie ucieszyło to. W myślach jej i zamiarach bezżeństwo brata było zdawna postanowione. Mówiła o zastępczyni dlatego właśnie, aby brak kobiecego starania w domu nie skłonił go do małżeństwa.
— Sądzę, że Truda Scheller byłaby wam najstosowniejszą.
— Truda! — skrzywił się Fust. — Nie lubię jej złośliwości i fałszu.
— Ale gospodyni praktyczna i rozsądna. Ma wreszcie dobrą praktykę u ciotki Matyldy.
— Zapewne, ale nikt jej tam nie będzie żałował.
Tony ruszyła ramionami.
— To będzie dobry jednakże nabytek. Ojciec zrobi, jak zechce. A ty jak myślisz, Rudi?
— Mnie wszystko jedno, bylem miał w domu wygodę i spokój.
— To będziesz miał.
Złożyła robotę do koszyczka, systematycznie, powoli, i ozwała się po namyśle: