Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przeróżnych. Przemknął koło niej, zawrócił na miejscu i ukłonił się.
— Patrzcie, jaki z pana łyżwiarz! Nie posądzałam pana o zręczność!
— Dziękuję za uprzejmość. Nie chełpię się nigdy przymiotami wrodzonemi, ponieważ nie są one żadną zasługą. Owszem dobry ze mnie piechur, wioślarz i łyżwiarz! Nie używam jednak prawie żadnego z tych sportów, bo mam bardzo mało wolnego czasu.
— Mój Boże! Wszyscy lubicie przechwalać się zapracowaniem. Bodaj to prawda! Na knajpę i figle macie zawsze czas. Hrabio Iwo nazywa pana kapitalnym numerem, to dokładnie rzecz maluje.
— Pani więc zna Iwona?
— No, o tyle, o ile. Poznałam go tutaj, na tej posadzce, dzisiaj. Niedawno odszedł; przysłano po niego z wiadomością, że przyszły szwagier przyjechał. Podobno bardzo piękną ma siostrę.
— Do niego w niczem niepodobna.
— Mnie się on bardzo podobał. Ma w sobie coś oryginalnego... inny, niż wszyscy. Naprawdę, znajduję go nadzwyczaj zajmującym!
Józef ramionami ruszył.
— Pani dzisiaj wyjątkowo samotna. Zdziwiłem się, nie widząc tłumu wokoło.
— Skądże pan o tem mówić może, kiedy raz pierwszy tu jest? No i cóż w tem dziwnego, że lubię ludzi?