Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podrzędne, finanse liche, rola nijaka. Jestem zaś w wieku, gdzie się niechętnie już znosi kuratelę, mustrowanie starszych. A co najważniejsza, żenić się myślę i żony mojej nie mogę wraz z sobą oddać cioci na służbę.
Ostatnie to oznajmienie było dla Maltasa i Maricowej piorunem.
Stary osłupiał i, porywając się z miejsca, zawołał:
— Żenisz się? Co? Kiedy? Z kim?
Pani Joanna, domyślniejsza, spojrzała na Lizę.
Dziewczyna stała się białą jak płótno. Gdy Józef zbliżył się do niej, spojrzała nań, zalękła; podała mu rękę.
Razem przystąpili do Maltasa.
— Przed chwilą rozmówiliśmy się z panną Lizą, — rzekł Józef — i jeśli pan pozwoli...
— Aha! — wybuchnął Maltas, obejmując ich oboje. — To tak! Moje dzieci, marzyłem o tem. No, proszę! Ani się domyślałem, że już po wszystkiem. Niechże was pobłogosławię!
Rozpromieniony zwrócił się do Maricowej.
— Piękny to dzień dla nas, moja dobrodziejko! Pobłogosławcie ich też! No, teraz, gdy stanowimy rodzinę, pogadamy wspólnie o przyszłości.
Zatarł ręce i, patrząc na Józefa, dodał:
— Chłopak mój. Nie zginie!
Pani Joanna uścisnęła oboje młodych.
— Daj wam Boże, wszystko dobre! — rzekła. —