Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak wcześnie! Oho! To go dobry duch natchnął.
W jadalni paliła się już lampa. Panna Jadwiga własnoręcznie przyrządzała herbatę.
Brat ją spotkał żartem:
— Tak krótko dziś graliście w domino! Szkoda. Kto kogo ograł?
— Pani Ostrowska czeka ciebie od godziny. Otrzymała jakieś listy, potrzebuje rady w niemieckim języku.
— Już idę, na burę — mruknął, odchodząc, w głąb domu.
A zatem miał Croy-Dülmen tak upragnione sam-na-sam. Niech się stara o uśmiech pięknych ust, spojrzenie surowych oczu, niech zdobywa.
Chwila milczenia, podczas której obserwował ją, oparty o poręcz krzesła; nareszcie się odezwał:
— W San Marino zapominają znajomych, jak widzę, i zapominają przyrzeczeń...
— Przyrzeczeń? — powtórzyła pytająco.
— Zdaje mi się, żem wygrał zakład z panią.
— Może być, nie pamiętam.
— Założyłem się, że odnajdę panią. Ja nie zapomniałem.
— Bardzo chwalebna pamięć. Cóż z tego?
Pytania te i odpowiedzi, krótkie, urywane, zimne jak cięcia stali, zbijały go z tropu, onieśmielały zupełnie. Był to jakby pojedynek, w którym on otrzymał tysiące piekących razów, nie mogąc ich ani odbić, ani oddać.
— Należy mi się nagroda.
— To jedno dobrze pamiętam, że żadnej nie obiecałam. Zadowolenie fantazji powinno panu wystarczyć.
— A jeśli nie wystarczy?