Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Staruszka coś zamruczała. To wezwanie do pokrewieństwa nie rozczuliło jej bynajmniej, a jednak było to w ustach hrabiego monstrualne ustępstwo.
Za podobne zestawienie pojedynkował się cztery razy w życiu — uważał je za sromotę i obelgę. W tej chwili, gdy kończył zdanie, ze szpaleru wyszła do nich smukła postać panny Jadwigi. Musiała słyszeć, bo po raz pierwszy spojrzała w oczy hrabiego i uśmiech lekko ironiczny drgał wokoło poważnych ust. Spotkali się wzrokiem — poczerwieniał, jak winowajca, złapany na gorącym uczynku zdrady i spuścił oczy, zawstydzony.
— Ach, ta nieszczęsna rozmowa na wiosnę! Czy rozum stracił wtedy, mówiąc swe credo obcej, spotkanej na ulicy kobiecie! Jakieś fatum go prześladowało! Co ona myślała o nim!
Pani Ostrowska, na widok swej wychowanki, wyrzuciła z serca żal na ogrodnika.
— To nieuk, osioł, próżniak! Okropność, jak ci Prusacy lud zdemoralizowali.
— To drugi raz! — szepnął hrabia Janowi.
Obadwa spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się w wąsy. Nic nie uchodziło oka cholerycznej staruszki.
— Cóż to śmiesznego? — zawołała z impetem. — U was wszystko żart, fraszka, nawet to, co was boleć powinno!
Tu spostrzegłszy się, że połączyła w swej admonicji Niemca z Polakiem, machnęła tylko ręką i podreptała ku domowi.
— Et, co z wami gadać! — zamruczała na odchodnem.
Młodzi ludzie, obydwa z natury weseli, zaśmieli się serdecznie; uśmiechnęła się nawet poważna panna Jadwiga.