Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



VI.

Barometr Chrząstkowskiego mówił prawdę. Dzień wszedł jasny i pogodny. O świcie dzwon, wzywający do roboty czeladź, zbudził młodych ludzi. Jan wstał zaraz, ubrał się i wyszedł do gospodarstwa. Wentzel założył ręce pod głowę i medytował nad swojem położeniem.
Minęła godzina, czy dwie, gdy nagle rozwarły się z łoskotem drzwi i wpadł Chrząstkowski.
— Czy wie pan, co się stało? — zapytał.
— Skądże?
— Babka mnie wyłajała.
— Tak rano? Zaco?
— Zato żem pana puścił w noc i w deszcz.
— Przecież jestem!
— Ba, alboż mi dała przyjść do słowa!? Napadła z góry: jesteś źle wychowany! Niemcy cię nauczyli grubiaństwa i niegrzeczności! Taki deszcz, noc ciemna, choć oko wykol, i ty wypędzasz gościa na złamanie karku! Jaki ty Polak! Jaki ty gospodarz! Jaki ty chrześcijanin! Śpiewaka pewnie zatrzymałeś w izbie, a człowieka wyprawiasz z domu.
— No, aleś się pan wreszcie usprawiedliwił?
— Jakoś, z wielkim trudem. Co dała, to wziąłem.