Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I cóż powiedziała potem?
— Nic, pokazała mi plecy i zaczęła gderać na kogoś innego. Czy pan ma ochotę na drugą wizytę?
— Jeżeli to możliwe, bardzo.
— A no, to ja pójdę po radę do Jadzi. Niech panu wstęp ułatwi.
— Czy pańska siostra wszechmogąca u staruszki?
— O, Jadzia! Ona, choć zawsze milczy i nawet oczu nie podnosi, z ludźmi, co chce, robi.
— I z panem?
— I ze mną, wyznaję. Taki u nas zwyczaj. Kobieta zawsze przewodzi: nie matka, to siostra; nie siostra, to żona. Dlatego to one takie harde i nieprzystępne: czują swą siłę. I ja sam nie przeczę, że siostra rozumniejsza ode mnie. Czemuż mam jej nie słuchać?
— Dziwni z was ludzie! Żeby mi przyszło do głowy słuchać rad której z mych znajomych, tobym po tygodniu dostał się do bonifratrów. Co prawda, nasze damy wolą być prowadzone i kochane. To wygodniejsze.
— Nie mów pan tego pani Tekli.
— Ani pańskiej siostrze?
— O, Jadzia nie należy do zapalonych, wyznaje swobodę zdań; ale babunia zmyłaby panu głowę.
— Dziękuję. Obejdę się bez tego zaszczytu. Losy zgodnego porozumienia składam w pana łaskawe ręce. Pragnę odjechać stąd w spokoju.
Jan wyszedł, a hrabia śpiesznie się ubrał i czekał rezultatu układów pokojowych.
Szły widocznie z wielką trudnością.
Nareszcie zjawił się Jan.
— Gotowe. Babka czeka pana.