Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy wy się dziś nie uspokoicie? Kto tam znowu?
— Ja, babuniu — zabrał głos Chrząstkowski. — Przyprowadzam, wedle pozwolenia, hrabiego Croy-Dülmen.
— A no, to wchodź i zamykaj drzwi. Ten pan może raczy się zbliżyć i przywitać sam.
Nie wstała, ale tylko protekcjonalnie kiwnęła głową na głęboki ukłon młodego człowieka. Oddał również głęboki młodej czytelniczce.
— Hrabia Croy-Dülmen, moja siostra — przedstawił Jan po francusku.
Panienka w milczeniu skłoniła lekko swe piękne, blade czoło — nic więcej.
— Ja nie mówię po niemiecku — zaczęła staruszka ale pan rozumie po francusku?
— Naturalnie — potwierdził w ponownym ukłonie.
Stał wciąż jeszcze z kapeluszem w ręku, a bystre oczy pani Ostrowskiej oglądały krytycznie tego nieznanego, obcego zupełnie syna jedynej córki. Jan przysunął gościowi krzesło. Zaległa chwila milczenia. Pierwszy raz czuł się piękny panicz zakłopotany, zmieszany, niezdolny rozpocząć rozmowy. To przyjęcie odurzyło go, jak cios obuchem po głowie. Sądził, że zrobi swą wizytą honor i rozradowanie: czuł się traktowanym jak natręt, z widoczną chęcią pozbycia się go co rychlej. Młody obywatel usiadł obok siostry i, milcząc, kręcił swe jasne wąsiki; panienka przerzucała machinalnie kartki książki; babka, obejrzawszy gościa uważnie, wzięła znowu druty. Trzeba było samemu iść do ataku.
— Mówiłem właśnie przed chwilą panu, — spojrzał na Jana — jak mi przykro, żem nie został zawiado-