— Tu es d’une grossièreté horrrrible! Idź przynieś mi cukierków! Nie połykaj jej oczami! Nie puszczę cię! Nie masz prawa tam iść, rozumiesz? Nie pozwalam! Zresztą tam niema miejsca dla ciebie. Ten blondynek...
— Auroro! — szepnął z wyrzutem.
— Gdzieś ją poznał? Mów! Że też tobie żadna nie ujdzie! Ach, wpakowałabym cię z przyjemnością na statek admiralski z zakazem odwiedzania portów! Co to za jedna?
— Obywatelka rzeczypospolitej San Marino.
— Tu es stupide z tą twoją rzecząpospolitą!
— Cóż robić! Nie mogę cię lepiej objaśnić, bo sam więcej nie wiem!
— A ja ci mówię, że to nie żadne San Marino. To jest niezawodnie ktoś z Polski. Ces Slaves ont leur type à part. Wiesz, że ona nawet do ciebie podobna.
Nareszcie znalazła hrabina sposób na swego kochanka. Spojrzał na nią piorunującym wzrokiem, wziął kapelusz, ukłonił się i wyszedł. Była pewna, że już nie spojrzy na lożę.
Po chwili ujrzała go w krzesłach. Istotnie nie patrzał ani na prawo, ani na lewo, ale na scenę. Zdawał się zajętym jedynie sztuką. W drugim antrakcie przysłał jej stosy cukrów, sam poszedł na cygaro z kolegami. Nie wspomniał o damie w opalach, ale inni już ją spostrzegli.
— Alzatka! — zdecydował Herbert.
— Mniejsza skąd, ale piękna. Co za szyk królewski!
— Wertheima nie było. Leczył się jeszcze — więc Wentzel ze swą znajomością się nie pochwalił. Co prawda, nie było tak bardzo czem.
Przypuszczenie Herberta uderzyło go.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/37
Ta strona została uwierzytelniona.