Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Byłeś w Alzacji? — zagadnął.
— Dwa miesiące, z komisją rewizyjną.
— Uhm, rewidowałeś! — wtrącił po swojemu półgębkiem Michael von Schöneich.
W głowie Wentzla tworzył się awanturniczy projekt. Odszukać ją, poznać się i rzucić w oczy kolegów Cezarowem: veni, vidi, vici! Z nad Renu do Alzacji był krok jeden, a reszta fraszki!
— Za pół roku ona będzie moją! — rzekł lekceważąco.
Herbert natychmiast nadstawił uszu. Chwytał w lot każdą inicjatywę.
— Albo moją! — zawołał.
— Nie! — poprawił Wentzel — Moją albo niczyją!
Pari?
— Zgoda! O co?
— O twego „Scherza“!
— I o twego „Fingala“!
— A ja trzymam, że obydwa zjecie po mydełku — ozwał się Schöneich. — Stawiam swoją czwórkę, ale zabiorę waszego „Scherza“ i Ossyanowego bohatera; każę jutro zacząć rozszerzać stajnię.
— Skąd ta pewność, Michael?
— Popatrzcie jej w oczy, to się dowiecie! No, idę do hrabiny Aurory z wizytą. Będę pocieszał.
— Albo jej trzeba pociechy? — zagadnął łakomie Herbert, jak zawsze gotów korzystać z cudzego projektu.
— I bardzo. Wielka burza opadła fregatę admiralską koło Ziemi Ognistej.
— To i ja pójdę z tobą!
Po skończonej sztuce Wentzel z Herbertem spotkali się na chodniku przed teatrem.