Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co za noc cudowna! Człowiekby życie tak przebył, patrząc w niebo. W jakim to poemacie opisano taką chwilę? Pamięta pani?
Główka narzeczonej oparta była o jego ramię; zajrzał jej w oczy, może pocałował, kto wie; w przeddzień ślubu nawet Cesia robiła ustępstwa.
— „W Szwajcarji“ — odparła, podnosząc wzrok ku niemu, i zaczęła mówić półgłosem:

Jest chwila, gdy się ma księżyc pokazać,
Kiedy się wszystkie słowiki uciszą.
I wszystkie liście bez szelestu wiszą,
I ciszej źródła po murawie dyszą...

Naprzeciw, w cieniu, na ławeczce, słuchano uważnie, tylko, zamiast w niebo, patrzyli na siebie. Młody człowiek pochylił się nad dziewczyną, całe serce i dusza przeszła mu w oczy. A ona, niezdolna oprzeć się wyrazowi tego spojrzenia, bezwiednie podniosła źrenice, i minutę stanęły im serca cicho w piersi i minutę żyli tylko dla siebie i tylko kochali.
I nie rzekli słowa, tylko po chwili on jej rączkę wziął w swoją i ucałował długo.
A dźwięczny głos Cesi deklamował zcicha, do wtóru z uciszoną przyrodą:

Ach, najszczęśliwsi na świecie nie wiedzą,
Gdzie duchy skrzydła na ramiona kładą...

A potem narzeczeni gdzieś zniknęli — i w altanie zapanowała cisza, długo...
I tylko księżyc ich widział, i tylko ich słyszały słowiki...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .