Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



XIII.

Turkot i palenie z bata spłoszyły nazajutrz panią Teklę ze snu. Zerwała się, przestraszona, sądząc, że przespała ceremonję ślubną.
Po chwili ktoś zapukał do drzwi sypialni.
— Co tam? — zawołała, ubierając się śpiesznie.
— To ja! — ozwał się głos Wentzla. — Przyjechałem po babcię. Czas jechać.
— Powarjowaliście wszyscy! Zaledwie siódma! To pewnie Jan cię zbudził tak rano.
— Wcaleśmy się nie kładli. Panienki poszły się stroić, a mnie panna Jadwiga przysłała do Marjampola.
— A do tej co znowu przystąpiło! Skaranie Boskie z tą gorączką. Każ konie zaprzęgać.
— Nie trzeba, babciu. Są moje ze Strugi.
— Pewnie narowiste. Gotowe nas pokaleczyć.
— Łagodne, jak dzieci. Niech mi babcia zrobi to szczęście i nie odmówi.
— No, dobrze już, dobrze. I ty coś dziś w gorączce. Marszałek prosił, żeby go zabrać po drodze. Może mały powóz? Czegóż stoisz pode drzwiami i głowę mi durzysz! Niech dają śniadanie.