Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy brat zwarjował! Zapomniałeś o Jadwini! Ale ja nie! Niemiec nie dla Jadzi!
— No, ale i Głębocki... ten... tego... Poślubiła orlica nietoperza! Co? Hę?
A tych dwoje tymczasem nie wiedzieli, że są przedmiotem zachwytu i dysputy. To tylko czuli, że im tańczyć było bardzo dobrze ze sobą, tak równo, tak zgodnie, tak lekko.
Chwilę milczeli. Ona przez ramię tancerza spoglądała obojętnie na wirujące pary, on zapatrzył się w nią i zaciskał zęby. Nigdy jeszcze dotąd nie dotknął jej ręki; teraz obejmował ją ramieniem, czuł jej oddech chwilami na skroni, zapach perfum, miał tuż obok swych ust jej dumne, a tak pożądane usteczka. Zaciskał zęby, bo gdyby je otworzył, toby mu się wyrwało niezawodnie z serca, z duszy, z oczu, z gardła: kocham, kocham, kocham!
Stał się zaś o tyle pokornym, że wątpił, czy tem wyznaniem zrobi przyjemność hardej Polce.
Ona ozwała się pierwsza:
— Czy nie byłoby dosyć, panie hrabio? Tańczymy prawie sami, pod ogniem lornetek starszych. Muszą nas srodze krytykować.
— Do krytyki przywykłem w Poznaniu. Jeszcze jeden tour, pani. Takiej tancerki nie miałem dotąd nigdy. Będzie to mój ostatni walc... chyba z panią, albo z nikim. Czy pani bardzo zmęczona?
Mówił nieporządnie, urywanie, pożerając ją wzrokiem.
— Hrabina walcuje lepiej ode mnie. To ogólne zdanie.