Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może być, ale ja w tem mam szczególne zdanie, i ot tak, tańczyłbym do śmierci. Żebym był pani narzeczonym, zabroniłbym pani tańców.
— Bo?... — spytała, marszcząc brwi.
— Bo miałbym za wielu rywali i zginąłbym z zazdrości.
— Rywale w tańcu nie są straszni. Dosyć, hrabio. Za godzinę ruszamy kuligiem, trzeba wypocząć. Jestem okropnie zmęczona. To będzie także mój ostatni walc... dzisiaj.
Odprowadził ją do krzesła. Pani Tekla znalazła się zaraz obok nich, z perorą.
— Ależ, Jadziu, chcesz zemdleć z przetańczenia? Produkują tu nam swą grację godzinę, radzi, że ich podziwiają! Fe, tak się zgrzać!
Jan zdaleka kiwał na hrabiego — cofnęli się znowu do jadalni, gdzie młodzież piła, paliła i rozprawiała o kuligu. Pod dwór zjeżdżały się tuziny sań i saneczek, zapalano kagańce, biegała służba, dzwoniły brzękadła.
Chrząstkowski z hrabią cofnęli się znowu we framugę.
— Opatrzność pana natchnęła podsłuchać spisku — mówił Jan, cały przejęty. — O, dziewczęta! Pięknieby nas urządziły. Ja miałem dostać za towarzyszkę Józię Okęcką, a Cesia miała jechać z Wolickim. Słyszana rzecz! Herezja! No, no, urządziłem im sztukę! Umizgnąłem się do pokojówki, przyniosła karteczki i zmieniłem wszystkie znaki. Zobaczy pan komedję.
— Czy na mnie pan przynajmniej był łaskaw?
— Ot, najmniej, bom się strasznie śpieszył i nie znam pana gustu. Dałem panu Jadzię.
Tu hrabia zapomniał o panowaniu nad sobą i bez ceremonii uściskał młodego człowieka z całych sił.