Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Służę pani.
— Babka kazała mi przetańczyć z panem walca, ale jestem tak zmęczona, że gdyby pan odmówił..
— Pani daruje, ale nigdy nie odmawiam, chyba mi pani wzamian obieca towarzystwo swoje do kuligu.
— Wedle umowy los w tem rozstrzyga, nie mogę nic obiecywać.
Tückisches Weib! — zamruczał Jaś, a głośno dodał: — Tańcz, hrabio, nie daruj! To jej przytrze rogi. Przebiera w kawalerach jak w ulęgałkach. O, pani Ostrowska ma rozum!
Panienka była widocznie rozdrażniona — wróciła do salonu z miną obrażonej bogini.
Hrabia spojrzał na nią i westchnął. Już nie złość, ale rozpacz go ogarniała! Co on jej zawinił, że go tak widocznie niecierpiała?
— Służę pani! — rzekł posępnie.
Podała mu końce palców, drugą ręką ledwie dotknęła jego ramienia i zmieszali się z resztą tańczących.
Po chwili starsze damy i panowie zaczęli szeptać między sobą, lornetować, trząść głowami.
— Co za para! Co za para! Jaka uroda! Blask, od nich bije! A jak tańczą! Pani Teklo, dobrodziejko, winszujemy wnuka! Pyszny chłopiec! Pozawraca głowy wszystkim pannom!
Stary marszałek, cioteczny pani Tekli, zażył tabaczki, uśmiechając się filuternie, i pochylił się konfidencjonalnie do jej ucha.
— Siostruniu, co? A żeby ich zeswatać! Słowo daję, warci siebie! Lanszaft istny! Ja lubię takie dobrane pary. Co, hę? Dobra myśl!