Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia Mielżyński umarł przed kilku laty. Wdowa była lepem dla młodzieży, pierwowzorem mody, szyku i elegancji, zmorą poważnych matek, żon i narzeczonych.
W tej chwili ruch się zrobił u wejścia. Młodzież męska i kilka panienek rzuciło się do przedpokoju, kilka tylko par wirowało w sali.
Drzwi się otwarły. Pan Żdżarski wprowadził uroczyście panią Teklę na honorowe miejsce, za nimi Stefan wiódł pannę Jadwigę, jak królową, otoczoną gronem młodych ludzi i rówieśnic.
Oczy Wentzla spoczęły na niej i ona zatrzymała wzrok przez chwilę na tańczących.
Strój balowy podnosił jeszcze jej krasę, a opale, owe sławne opale, migały jak gwiazdy, łamały światło w tysiąc barw. Jak zjawisko czarodziejskie przemknęła się obok niego i usiadła blisko babki.
Zebrał się tłum wokoło niej. Widocznie dobijano się o tańce, bo zapisywała coś szybko w swym karneciku u wachlarza.
Croy-Dülmen stracił ochotę do zaczepek hrabiny. Odprowadził ją na miejsce.
— Pysznie walcujesz, hrabio — rzekła zdyszana. — O, jak gorąco! Proszę się wystarać dla mnie o kroplę limonjady.
Panna Jadwiga wstała do tańca ze Stefanem Żdżarskim.
Jan przemknął się koło hrabiego, skacząc między sukniami.
— Uh, jaki upał! Chodźmy na cygaro, hrabio.
— Niech pana nie znam. Ja lecę po limonjadę dla hrabiny. Tchu mi nie da złapać. Gdzie Głębocki?
— A gdzieś pewnie w okolicy Jadzi. Marzy o dominie, bo nigdy nie tańczy. Widział pan Cesię?